Podsłuchałem wczoraj rozmowy deweloperów - właścicieli, przedstawicieli dużych firm deweloperskich na rynku polskim, oraz pośredników. Na spotkaniu owym byli jeszcze rzeczoznawcy, zarządcy, publika, fani rynku real estate.
Bardzo ciekawie, IMO - naj wyrażał swoje odczucia właściciel firmy deweloperskiej, działającej w conajmniej w dwóch województwach. Jego spostrzeżenia co do rynku real estate - fragmentu mieszkań - są plus minus następujące:
- - nowości w ustawie "deweloperskiej" spowodują prawdopodobnie większe bezpieczeństwo podczas zakupów, ale przełoży się ono na cenę. Będzie drożej. Bezpieczeństwo kosztuje, a deweloper przerzuci ten koszt na produkt finalny. Ostatecznie zapłaci klient.
- - w/w nowości najprawdopodobniej wejdą w życie w połowie 2012 roku. Może to spowodować wstrzymanie się z zakupem własnego m przez klientów. Część popytu poczeka, aż nowe przepisy wejdą w życie, po to, by bezpieczniej kupić. Oznacza to conajmniej 7 miesięcy chudszych. Ale nie jest to przesądzone.
- - deweloper przeliczył, biorąc pod uwagę Warszawę, że koszt budowy wzrósł w stosunku do 2010 r o 7%. A ceny mieszkań spadły. Zwłaszcza na rynku stołecznym. Dalej już nic nie mówił. Jedynie to, że część deweloperów jest zawieszona w powietrzu, i niekoniecznie wie co zrobić. Wedle mojej (gtz) oceny, jeśli koszty robocizny rosną, a cena mieszkania maleje, to deweloper ma mniejszy zysk. Który rozłożony jest na kilka lat inwestycji, a conajmniej kilkadziesiąt miesięcy w przypadku bardzo optymistycznym. Jeśli więc na wykresie linia kosztó przetnie linię przychodów - część deweloperów straci płynność. Oznaczać to może ich bankructwa i problemy klientów, wierzycieli. Do całego tegoczarnego scenariusza doklejają się następujące fakty:
- - kryzys ogólnoświatowy, w dodatku pogłębiający się,
- - ogromna podaż mieszkań na rynku pierwotnym,
- - zmniejszone możliwości sfinansowania przez banki (rekomendacje T oraz S zrobiły trochę swojej roboty, co potwierdzają dane banków i doradców finansowych),
- - praktycznie martwy program Rodziny na Swoim.
w/w spędzają sen z powiek deweloperom. Widać było strach w oczach u tego człowieka, który wydawał się być rozsądnie chodzącym po ziemi przedsiębiorcą.
Deweloper powiedział również, że w tym roku doszło do największych kwotowo zakupów ziemi w Warszawie przez deweloperów. Osiągano najwyższe kwoty na przetargach (!). Deweloperzy zauważywszy, że polepszyły się nastroje, i rynek nieco się ożywił zaczęli dokonywać zakupów ziemi. Tworzą banki ziemi. I tu twarz dewelopera przyjęła zdziwienie: skoro mamy kryzys światowy, problemy z otrzymaniem kredytu, proces inwestycyjny trwa minimum 36 miesięcy (nie licząc zakupu gruntu), ceny spadają, to po co tworzyć banki ziemi?
Deweloper przyznał się iż rozmawiał z głównym na świat analitykiem Credit Suisse. Deweloper stwierdził, iż jest w stanie orientacyjnie przewidzieć poczynania rynku do 6 miesięcy naprzód. Zapytał analityka co bedize za 3 lata? Analityk odparł, iż nie wie, wróżką nie jest, ale we w firmie, to rozpatrują wydarzenia do 8 miesięcy naprzód. Dalej, to czyste dywagacje.
Kolejne ciekawostki o których wspomniał:
- przyszli na wiosnę klienci. Mieli 1,5 mln PLN. Chcieli kupic mieszkanie. Bo inflacja zżera wartość tych pieniędzy. Trzeba je gdzieś ulokować, byle nie trzymać w gotówce. Narzekali, stękali, że drogo. W złoto nie chcą inwestować bo "ileż może jeszcze ta bańka trwać?". Wrócili jesienią i z bólami kupili nieruchomość lokalową. Jak widać i mali inwestorzy tworzą coś w rodzaju "banków ziemi".
Niestety nie potrafię stwierdzić, co myśli o złocie. Może powiedział tak pod publikę? Żeby pokazać że nie wierzy w złoto, nie inwestuje, i traktuje je jak inni - bańka, wyszło z mody etc.